Zaglądam do warszawskiego Domu
Spotkań z Historią na wystawę, patrzę a tu Zbigniew Bujak… Jeszcze nie wypchany, na szczęście!….
- Ha, ha!…
Lubię ten Dom… Organizuje ciekawe wystawy i spotkania młodzieży z ludźmi,
aktywnymi w wydarzeniach niedawnej historii…
To był, zdaje się, pański wykład dla licealistów…
- Przekazywanie
wiedzy historycznej młodym ludziom – ale w sposób nazwijmy to „amerykański”,
czyli analityczny, badający mechanizmy zarządzania, obiegu informacji, zasad
finansowania – jest bardzo ważne. „Amerykański” to znaczy praktyczny, bo Amerykanie
nie zajmują się duchem - „spirit” ich zdecydowanie mniej obchodzi od twardej
materii, struktury. Od ideologii wolą know how?… Chcą wiedzieć jak to się
stało, że udało się wygrać?... Lubię takie podejście…
Podsłuchałem jak opowiadał pan tej
młodzieży o chęci wysadzenia w powietrze Komitetu Centralnego PZPR. Opracował
pan całkiem realny plan – niespodziewany wjazd wypełnionym trotylem Starem 66
na wewnętrzny dziedziniec gmachu, uruchomienie zapalnika czasowego i szybka
rejterada… Kiedy pan miewał takie
pomysły?…
- To była
pierwsza połowa lat 70., jeszcze przed KOR-em… Widzi pan, to nie tak, że ja się
świadomie szykowałem do dywersji, ale myślę, że jakiś psycholog szybko wyjaśniłby dlaczego ja się tak do tych
wojsk desantowych pchałem… Dlaczego chciałem być komandosem, umieć walczyć
wręcz, zakładać i rozbrajać miny… Bo mój Ojciec był w AK. Był łącznikiem i
instruktorem w kieleckim oddziale legendarnego „Szarego” – Antoniego Hedy.
Tradycja walki zbrojnej więc w domu była. Czy dużo brakowało żebym na taką
drogę wszedł?!… Niedużo, wystarczyłoby, że ktoś mnie lekko w tę stronę popchnął. Na mojej ścieżce znaleźli się jednak Jacek
Kuroń, Jerzy Giedroyc, Juliusz Mieroszewski, Adam Michnik – czytałem ich,
rozmawiałem z nimi - i to mnie popchnęło w zupełnie innym kierunku… Działania
bez przemocy…
…z pańskiej strony… Z drugiej były
przecież resorty do dzisiaj zwane „siłowymi”.…
- Wie pan, w
stanie wojennym były incydentalne wypadki, że ludzie chcieli robić coś z bronią
– jak ci z Grodziska Mazowieckiego, którzy przypadkiem zastrzelili sierżanta
Karosa. Dochodziły do mnie różne sygnały z grup ulotkowych. Świętej pamięci
Teoś Klincewicz opowiadał mi na przykład, że dwie skrzynki z bronią, amunicją i
granatami musiał utopić w Wiśle, kiedy się zorientował, że jego chłopaki taki
majdan właśnie sobie „zorganizowali”… Mało tego, znalazł całą listę sprzętu
wojskowego, karabiny, pistolety, jakie tylko chcesz. Z cenami… Zapytałem, czy
czołg też można kupić. On się zaśmiał… A za dwa tygodnie dostaję liścik: „Czy pytanie o czołg było poważne? Jeśli tak,
to zaczynamy rozmowy”… Rzeczywiście, ponoć można było kupić czołg z sowieckiej
bazy pod Wrocławiem, trzeba było tylko podać, jaka amunicja ma być na
wyposażeniu…
Ile miał kosztować?…
- Nie doszło
do takich negocjacji… Wielu ludzi z solidarnościowej konspiracji miało ten
problem, bo walka bez przemocy nużyła. Ciągle te ulotki, za które można było -
za bezdurno - całkiem poważnie posiedzieć… Jak się wysadzi w powietrze
Komitet Centralny to przynajmniej człowiek wie, za co siedzi…
Gdyby w
Polsce ktoś poważnie chciał się zabrać za prowadzenie walki zbrojnej, to
możliwości były ogromne… Idąc dalej: czy wstępując na tę ścieżkę mielibyśmy
wsparcie ze strony intelektualistów?… A ze strony księży?… Z dzisiejszego
punktu widzenia nie mam cienia wątpliwości. Tak, znaleźliby się tacy, co by nas
wsparli…
Czy
nie ma w tym ironii losu, że pierwszoplanowe postaci legendarnej pierwszej
Solidarności – tak jak pan - błąkają się po marginesach naszej współczesności…
Że mają w sumie mało do powiedzenia?.
- Nie
zgadzam się. Jak rozmawiam z Tadkiem Jedynakiem – który nawiasem mówiąc
niedawno skończył studia inżynierskie – ze
Zbyszkiem Janasem, Bogdanem Lisem czy Władkiem Frasyniukiem, to jest pod
wrażeniem ewolucji - jak każdy z nich się dobrze odnalazł w tej współczesnych
realiach Polski i Europy. Jest w tym oddech takiego dobrego, strategicznego
myślenia, którego uczyliśmy się właśnie w Solidarności… Ci ludzie nie są wcale
na intelektualnym marginesie. Każdy sobie jakoś radzi.
Ale
z takim dorobkiem i doświadczeniem, panowie nie powinniście – za przeproszeniem
- radzić sobie, tylko doradzać nam – społeczeństwu…
- Czy jest
się wykorzystanym dla kraju, to jest już inna kwestia… Czy ci, co teraz
decydują widzą nas w jakichś społecznie użytecznych rolach?… Widocznie nie
widzą. Oczywiście można powiedzieć: panowie postarajcie się!… Ale dla nas to
brzmi jak: pchajcie się. A to już nie leży w naszej naturze. My jesteśmy z
kultury brytyjskiej. Co tam się dzieje jak partia wygrywa wybory. Siada się
przy telefonie i czeka: zadzwoni nominat na premiera czy nie zadzwoni…
Do
pana ten telefon odezwał się tylko raz, na przełomie tysiącleci był pan przez
dwa i pól roku szefem Głównego Urzędu Ceł. To był sukces czy porażka?…
- Wie pan,
dopiero potem dowiedziałem się po co mnie tam naprawdę brali. Liczyli na to, że
jak ten dzielny Bujak co się tyle lat ukrywał przed milicją, uciekał, twardy komandos z desantu, tam pójdzie; to on
dopiero weźmie tych celników z twarz i ich pogoni. A jak ich pogoni, to oni
będą jeszcze więcej kontrolować, rewidować, naliczać, egzekwować i kasa będzie
pełna…
A
pan co?…
- A ja byłem
z innej kultury – kultury Solidarności. Która stosuje inne metody, zarządzanie
podmiotowe, strategiczne, poprzez przewodzenie. Zawiodłem oczekiwania. Szybko zorientowano
się, że ja tych policyjnych metod nie tylko nie chcę stosować, ale zamierzam je
zwalczać…
Rozglądając
się wokół mam wrażenie, że grzeszył pan idealizmem – by nie powiedzieć
naiwnością - a kultura Solidarności jest dzisiaj dokładnie tylko i wyłącznie
legendą, mitem…
- Tak jest,
bo tak dzisiaj funkcjonuje opinia publiczna. Media jako realna czwarta władza
mają bardzo mocny – za mocny moim zdaniem -
wpływ na rzeczywistość. Budując scenę dla polityków, konstruując
mechanizmy rywalizacji; wyznaczają tym samym tych, którzy się na tej scenie
znajdą. Jeśli więc to jest ring bokserski z zasadami, to proszę bardzo, natomiast jeśli ma to być
klatka, w której będzie lać się krew bo wszystkie chwyty są dozwolone, to
dziękujemy… To co się wokół nas teraz
dzieje nazywam syndromem Koloseum. Nasze media, szczególnie elektroniczne, umieją
jedynie aranżować igrzyska, z etapu na etap coraz bardziej krwawe – w tej
sytuacji zwyciężyć może najbardziej brutalny gladiator. Na żaden intelekt
miejsca nie ma… W starożytnym Rzymie zbudowano potężne Koloseum, natomiast nie
rozbudowano agory. Skończyło się to – jak wiemy z historii – upadkiem imperium.
Solidarność – ta pierwsza - była formą olbrzymiej greckiej agory. Bo skąd się
wzięły takie osoby jak ja, Frasyniuk, Jedynak?.. Właśnie z ówczesnych mediów. Wiedzę
o Polsce i świecie czerpaliśmy z Wolnej Europy, z paryskiej Kultury, z Biuletynu
Informacyjnego KOR-u… Dla tamtego dziennikarstwa to ja byłem podmiotem. Dzisiaj
się tak nie czuję.
Wolna
Europa, Kultura, Głos Ameryki czy biuletyn KOR nie zamieszczały – bo nie
musiały - reklam. Dzisiaj natomiast mniej jest ważne czy ma pan coś istotnego ludziom
do powiedzenia, tylko czy target lubi pana słuchać i oglądać; bo to wpływa na
sprzedaż reklam. A pan nie tańczy na lodzie… „O take Polskie” się biliście?...
- Ha, ha!… No, obszaru wolności jest
zdecydowanie więcej… Niektórzy mówią: jest normalnie. Ale ja twierdzę, że ta
cała opozycja demokratyczna, solidarność nie była po to by było normalnie tylko,
żeby mogło być świetnie, znakomicie… Jak więc widzę, że po tym śladu nie
zostaje, to jest przykro.
Nie
ma wolności bez solidarności!… Hasło nam się chyba trochę zdezaktualizowało, bo
wolności mamy niby więcej ale solidarności na pewno mniej… Ryszard
Bugaj powiedział mi kiedyś, że elity postsolidarnościowe osiągnąwszy pułap
sukcesu i dobrobytu, skwapliwie wciągnęły drabinę na górę, odcinając się od
reszty…
- To co zobaczyliśmy
na zjeździe jubileuszowym Solidarności niszczy, moim zdaniem, kulturę
polityczną państwa. Ale jestem daleki od stawiania zarzutów zebranym tam
ludziom… Gdy zobaczyłem na tamtej sali Tadeusza Mazowieckiego to chciałem
zapytać: „Tadeusz, co ty powiesz tym ludziom?…”. Gdy stocznie zbankrutowały a
dołożyły się do tego w sposób oczywisty rządy solidarnościowe?… Bardzo byłem
tego ciekaw… Okazało, że nic nie ma do powiedzenia, a na dodatek występuje
Tusk, który też obiecywał, że będzie bardzo dobrze… No to uuu!… Możemy się
spodziewać wszystkiego najgorszego… Nie przypadkiem Unii Wolności z całym jej
kapitałem intelektualnym nie ma na polskiej mapie politycznej. Luminarze
„solidarnościowego” rządu nie mogą mówić: jest wolny rynek to radźcie sobie
sami. Bo na świecie tak nie ma. W najbardziej wolnorynkowej Ameryce prezydent
potrafi się zaangażować w sprawę jednego zakładu… Jak więc słyszę te wyznania wiary – bo to nawet nie jest wiedza
o liberalizmie tylko wyznanie wiary w liberalizm – to mnie formalnie nosi…
A pan obchodził trzydziestolecie w Ursusie?…
- Nie. W
Hucie Warszawa. Wie pan nawet jak przejeżdżam pociągiem obok Ursusa to mnie
ściska w żołądku… Jest mi bardzo przykro… Ursus miał szansę efektywnego
działania, ale uniemożliwiono to… Potrzebował niewielkiego wsparcia, nie
dostał. I nie ma go… Zdarzyło się, że
byłem tam z ekipą filmową by zrealizować dokument na temat „Solidarności”, a
ochroniarz – wcześniej członek „Solidarności” - powiedział: „Zbyszek, wiesz
idźcie sobie stąd, bo będę miał nieprzyjemności…”.
W Hucie
Warszawa pracuje dzisiaj jedna dziesiąta załogi. Huta przetrwała bo Jacek Kuroń bardzo mocno się w
jej sprawie zaangażował. Kiedyś pracowało siedem tysięcy ludzi, ale teraz jak
się popatrzy na to nowoczesne wyposażenie… A ponadto dyrektor Huty zdaje sobie
sprawę z emocjonalnego znaczenia tego zakładu i rozumie, że etos Solidarności w jakiś sposób
przekłada się na efektywne funkcjonowanie, na jakość pracy, rzetelność…
- Chyba tak.
Gdybyśmy dobrze opisali, zbadali okres Solidarności, cały okres transformacji,
opisali błędy i wyciągnęli wnioski, to mogłoby coś trwałego z tego wyniknąć. Nie
mamy jednak żadnego intelektualnego opisu, naukowej analizy tej historii. Żaden
ośrodek naukowy się tym nie zajmuje… To jest jakieś bolesne nieporozumienie, że
z okazji jubileuszu organizuje się koncerty…
Słyszałem o jednym. Pewnie dlatego, że zakończył się
skandalem…
- …a nikomu
nie przychodzi do głowy zwołanie seminarium naukowego na temat fenomenu tego
ruchu. Choć taka potrzeba jest oczywista…
Polska rzeczywistość wydaje się składać z takich
bolesnych nieporozumień… Pomnik Jana Pawła II mamy wszak przed każdym
kościołem, natomiast instytucji badającej jego spuściznę intelektualną wciąż
nie ma.…
- Jedyną osobą
– którą znam – która na poważnie zajmowała się encyklikami papieskimi jest
Magdalena Środa… Wracając do fenomenu
Solidarności… Bo to był jednak fenomen. Fenomen organizacji, decentralizacji,
uczciwości rzetelności… Z dnia na dzień obudziliśmy się wówczas w innej
społeczności, w jednej chwili wszyscy uruchomiliśmy w sobie postawy
obywatelskie, prospołeczne. To wybuchło nagle i funkcjonowało przez wiele
miesięcy. Zmiany systemowe w państwie nie
wymagają lat – jeśli umiejętnie naciśniemy odpowiednie miejsce, to następują
szybko i automatycznie. Ale z drugiej
strony w społeczeństwie, a nawet w nauce, wciąż funkcjonuje przekonanie że takie zmiany mają charakter kulturowy,
wymagający lat… A ja wiem – z doświadczenia Solidarności – że to może stać się
szybko. I również moje doświadczenie z Głównego Urzędu Ceł to potwierdza.
Zachwalając młodzieży osobę Czesława Bieleckiego,
powiedział pan iż kandyduje on na prezydenta Warszawy „niestety” z listy Prawa i
Sprawiedliwości. Dlaczego „niestety”?…
- Odpowiem tak: kiedyś byłem pewien, że możemy znaleźć w
Polsce miejsce i zadania dla polityka tak twardego i nieustępliwego jak
Jarosław Kaczyński. Ostatnie miesiące pozbawiły mnie tych złudzeń. Jedyne co Jarosława
Kaczyńskiego interesuje to być cesarzem. I
to nie tylko Polski ale Europy. A może nawet faraonem. To jest dla mnie
bardzo niemiłe zaskoczenie. Nie można dlań znaleźć miejsca bo jego ambicje
przekraczają wszelkie granice. Boję się PiS, bo działacze tej partii znaleźli
bardzo skuteczny sposób przemawiania do ludzi. Cały czas stawiają przeciwników
pod ścianą, rozliczają, zarzucają brak patriotyzmu, nieumiejętna politykę itp.…
Skutecznie mieszają w głowach. Ja to wyraźnie dostrzegam. A do wielu ludzi to
trafia…
Jeżeli trafia to może
jednak nie jest to „mieszanie w głowach” tylko jakaś racja?… Czy na przykład
śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej jest według pana prowadzone bez
zarzutu?…
- Po pierwsze. Nie wiem.
A ten brak informacji
nie niepokoi pana?
- Niepokoi. Generalnie w tego typu sytuacjach – czy to będzie
zawalenie się dachu hali w Katowicach, czy katastrofa lotnicza w Smoleńsku –
przed administracją publiczną są dwie drogi. Można szukać winnych i wyciągać
konsekwencje. To jest metoda policyjno prokuratorska i wszyscy ją kochamy. Nie
wyobrażamy sobie że można inaczej A ja wiem, że jest inna droga – analiza
przyczyn i wyciagnięcie wniosków na przyszłość. Te dwie drogi nie są w stanie
się przeciąć. Dlatego, że jeżeli uruchamiamy prokuratora, to wszyscy którzy
otarli się o te katastrofę już wiedzą – po pierwsze trzeba milczeć. Powiesz
cokolwiek, zwłaszcza prawdę, możesz pójść siedzieć, bo taki jest cel śledztwa.
Tak naprawdę to moje stwierdzenie że „nie wiem” było wybiegiem. Bo ja wiem, że
ono idzie fatalnie, bo zajmuje się nim prokurator, który szuka winnych, żeby
ich posadzić. Jaka jest wina poszczególnych ludzi?… Ogromna. Ale czy po
zawaleniu się hali w Katowicach wyciągnięto jakieś wnioski?… Nie, znaleziono
winnych. Tło, czyli to wszystko co wpływało na te katastrofę nigdy nie zostanie
wyświetlone…
Zamach pan wyklucza?…
- Jeśli ma
się nawet elementarne wyczucie, co w rosyjskiej polityce jest ważne, to
wiadomo, że to wykluczone. Mnie wystarczy obserwacja mechanizmów działania tu w
Polsce, by nie mieć złudzeń. Obserwuję stosunek najwyższych urzędników w
państwie do podległych im służb. Każdy – czy to prezydent premier czy minister
– chce nimi dyrygować, zarządzać, i w rezultacie ubezwłasnowolnia je. Nie mam
zatem wątpliwości - to musi prowadzić do katastrofy. W Stanach Zjednoczonych
prezydent w kwestii swojego bezpieczeństwa nie ma nic do powiedzenia. Podlega
ustalonym procedurom, które ktoś – jakiś szef służby bezpieczeństwa - nadzoruje
i za ten nadzór odpowiada. Decydenci w
Polsce nie są w stanie sobie wyobrazić, że istnieją jakieś służby w których
działania nie wolno ingerować… Ba!, których nawet trzeba słuchać!… Że jak
powiedzą: wylatujemy o siódmej trzydzieści, to trzeba być przed siódmą
trzydzieści na lotnisku. To się im w głowie nie mieści. Nie mam wątpliwości, to
jest mentalność feudalna… Widzę mnóstwo mechanizmów w zarządzaniu państwem,
które złożyły się na to, że w końcu wydarzyła się ta katastrofa. Wie pan, w
Solidarności została wypracowana pewna praktyka budowania bezpieczeństwa wewnętrznego.
To jest jeden z tych intelektualnych kapitałów okresu Solidarności. Jak więc
dzisiaj widzę, że – zamiast korzystać z tamtej wiedzy – budujemy kolejne struktury
policyjne CBA, CBŚ, to dostaję szału. Bo to nie ma nic wspólnego z Solidarnością. Słyszę nagle, że byli w tym pułku
doświadczeni piloci, ale to byli oficerowie, którzy w przeszłości byli w PZPR,
i z tego powodu musieli się pożegnać ze służbą.
Tu pan chyba lekko
przesadza. Ewentualni członkowie PZPR zostali raczej wyeliminowani przez czas… Albo
przeszli po prostu na bardziej intratne posady lotnictwie cywilnym…
- Sam pan wskazał drugi element!… Ile ci piloci zarabiają?… Jak usłyszałem, że 4 tysiące to dobre
wynagrodzenie, słabo mi się zrobiło. Czy myśli pan, że pilot Air Force One
zarabia pięć razy mniej od pilota cywilnego?…
Nie wiem, ale rzeczywiście
nie myślę…
- Jaka instytucja może zmienić kulturę postępowania przy
wypadkach?… Najwyższa Izba Kontroli. Czy zrobiła to?… Nie… A byli tam przecież
ludzie Solidarności. Sam Lech Kaczyński, jako prezes, nie zmienił tego
autorytarnego stylu działania… NIK się poddał audytowi (Nawiasem mówiąc to dość
zabawne, że NIK robi wszystkim kontrole, ale sam się poddaje audytowi). Kto
robił ten audyt?… Szefowie Izb z innych krajów Europy. Sam tytuł tego audytu
świadczy o różnicy kulturowej „Przegląd partnerski”… I tak jest: u nas metody
prokuratorsko-śledcze a na drugim europejskim biegunie: metody jakościowe.
Przepraszam za
trywializm, ale co ma piernik do wiatraka?…
- Bardzo dużo… Do tej katastrofy przyczyniły się różne osoby.
Gdybyśmy umieli przyjrzeć się jej jakościowo, mielibyśmy podstawy do naprawy
mechanizmów administracji państwowej na wielu różnych poziomach. I wtedy śmierć
tych ludzi nie byłaby, w pewnym sensie, daremna. A w tej chwili jest nie tylko
daremna, ale wyciągamy te trupy, by walczyć nimi o władzę…
A to że Rosjanie praktycznie
przejęli śledztwo, to pana nie zbulwersowało?…
- Postawiliśmy Rosjan w piekielnie trudnej sytuacji. Własną
polityką!… Jak się dowiedziałem, że NATO-wski
samolot wojskowy miał wylądować na lotnisku wojskowym przeciwnika politycznego,
militarnego itd.…- na dodatek na
lotnisku w stanie likwidacji - to przestałem cokolwiek rozumieć. Być może ja
jestem tylko prosty elektryk z Ursusa, ale według mnie samolot z prezydentem na
pokładzie nie może lądować na takim lotnisku. Gdzie było Biuro Bezpieczeństwa Narodowego,
kto tam pracuje, jacy analitycy?!
Ale przecież trzy dni
wcześniej lądował tam premier…
- To samo! Też tego nie jestem w stanie pojąć… Jak Rosjanie mają
zareagować, gdy na ich terenie ginie w katastrofie prezydent ościennego państwa,
wrogo do nich nastawiony… Wiedzą
przecież, że jakikolwiek cień podejrzenia spowoduje, że chwycimy ich za gardło…
A oni udostępniają dokumenty zarządzania tym lotniskiem!… Nie wyobrażam sobie
odwrotnej sytuacji – wypadek prezydenta Rosji ma miejsce na terenie Polski i my
im udostępniamy tajne procedury wojskowe…
A ja obawiam się, że w
takiej sytuacji wylądowałby po prostu specnaz i zabrał wszystko do Rosji, bez
pytania o pozwolenie…
- Tak, być może ma pan rację. Ale czy mamy środki, siły, by
przeprowadzić taką operację?… Na to może sobie pozwolić kraj przygotowany…
Ameryka?!… Niemcy?!… Francja?!… A my?… O czym możemy mówić, jeśli nie jesteśmy
zapłacić pilotom przyzwoitej pensji. Druga sprawa: dlaczego myśmy do tej pory
nie wymienili tych „tutek”. Przecież te samoloty muszą mieć serwis, gdzieś
muszą być remontowane… Gdzie?!… W Samarze, czyli w Rosji… A gra wywiadów jest
dzisiaj na takim poziomie, że – owszem! - można wykryć 98 procent podsłuchów. Ale
te dwa procent zawsze pozostaje. Czy to ma jakiś sens?… Nie ma żadnego! Ale
nasi decydenci bali kupić się nowe samoloty, bo co by opinia publiczna na taką
rozrzutność powiedziała. Czyli mają obywateli za kretynów, co nie rozumieją, że
do wożenia prezydenta i premiera potrzebne są bezpieczne samoloty, serwisowane
w pewnym miejscu, a nie u politycznego przeciwnika.
Pytanie, które zadaję każdemu z ludzi Solidarności: czy
napiłby się pan wódki z Jerzym Urbanem?
- Nie.
Choć jak kiedyś wyproszono dziennikarza
NIE z jakiejś konferencji to protestowałem. Ale pić wódkę z Urbanem… Nie
dziękuję, nie chcę!…
A jak pan słyszy, że Adam Michnik pije?…
- Ja mam ten
komfort, że mogę nie pić z Urbanem, natomiast Adam funkcjonuje na nieco innej
płaszczyźnie, na szerszym forum. I z kimś takim jak Urban – człowiek wpływowy –
wchodzi w spór. I wobec tego nie może unikać bezpośredniego kontaktu. Nie
gorszę się tym, mam pewność, że Adam wie, co może powiedzieć Urbanowi…
Ale to picie miało - jak się okazało podczas
przesłuchań w sprawie afery Rywina - charakter raczej prywatny?
- Wie pan,
na tym szczeblu nie ma prywatnych spotkań. Adam Michnik jest filozofem polityki
w głębokim tego słowa znaczeniu. Nie tylko teoretykiem. Jak to było w wypadku
Jaruzelskiego?… To jest dyktator, którego trzeba usunąć… A tu nagle ten
dyktator sam uruchamia mechanizm zmian, bardzo głębokich, a ponadto poddaje się
okolicznościom które są wynikiem tych zmian?!… „A jeżeli ty dyktatorze jesteś
do tego zdolny, to ja mam dla ciebie, dyktatorze szacunek!”. Ta postawa – demonstracyjna - Michnika jest
praktycznym wyrazem jego filozofii, on ma w tym swój cel. Chce pokazać, że nie
zawsze tego dyktatora trzeba zabijać… A innym dyktatorom daje szansę nawrócenia…
„Proszę oto jest inna polska droga, którą wam wskazuję ja, osoba opiniotwórcza
,wpływowa… Musicie tylko taką osobę znaleźć u siebie…” To jest jego postawa
filozofa polityki, który nie tylko opisuje, ale także twardo demonstruje swoje
przekonanie. Ja to szanuję…
http://ooops.pl/?p=14537
OdpowiedzUsuńi pozdrawiam, z Przeszłości
mr m.
Bardzo fajny wpis. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń