W SŁOWIE "BLOG" SŁYCHAĆ WYRAŹNIE SZUM LANIA WODY. JEDNAK BEZ WODY NIE BYŁOBY ŻYCIA NA ZIEMI...

Trudno powiedzieć, że...

życie domagało się powstania tej książki. Chyba życie rozwiązłe autora, który problematycznym z niej dochodem pragnąłby uregulować swoje lekkomyślne długi
(Stefan Wiechecki "Znakiem tego")

środa, 25 maja 2011

Wietrzenie archiwum: Uczeń Zelwerowicza

Ponieważ wszystko już było, a w tej przeszłości udało mi się napisać kilkadziesiąt dobrych tekstów; uznałem, że niektóre z nich warte są przypomnienia. Co poniżej czynię. Na pierwszy ogień tekst o Jaremie Stępowskim opublikowany w Rzeczpospolitej 08.05.1998. W styczniu br. minęło już 10 lat od śmierci aktora. 
Nie żyją też już Gustaw Holoubek, Jerzy Ficowski, Jeremi Przybora, Edward Dziewoński, bez których wypowiedzi tekst ten byłby zdecydowanie uboższy. 
Fot. Jacek Domiński
  
W 1946 roku zgłaszając się do szkoły teatralnej, przedstawił się: Jarema Junosza Stępowski. - Był już taki jeden! - zrzędliwie stwierdził Aleksander Zelwerowicz. Wielki przedwojenny aktor, Kazimierz Junosza Stępowski był stryjecznym bratem ojca Jaremy. Postanowił wtedy, że będzie tylko Stępowskim.
Chciał być lekarzem, ale plany pokrzyżowała wojna. Otworzył na Wroniej "Skład butelek, szmat i starego żelastwa", który był bardzo dochodowych interesem. Można rzec, Że był prekursorem modnego dziś recyklingu. - Zwykła szmata, stając się odpadem bawełnianym, zyskiwała na wartości chyba nawet trzykrotnie. Wtedy nic się nie marnowało. 
Siedzibę firmy odwiedziła raz ciocia pana Jaremy, prawdziwa arystokratka. Pierwszy szok przeżyła, gdy obejrzała "pracowników" popijających podczas przerwy obiadowej bimberek. Drugi był jeszcze większy. Bowiem gdy po francusku zapytała Jaremę: kim są ci okropni ludzie?, usłyszała równie wytworną odpowiedź - także w języku Moliera: To jest społeczeństwo madame! Jednym z kontrahentów Stępowskiego był bowiem pan Jan Gałecki, autentyczny przewodniczący paryskiego związku zawodowego gałganiarzy, którego wojna zaskoczyła w Warszawie.
Do szkoły teatralnej zachęcił go współlokator z pokoju w zakopiańskim sanatorium, gdzie Jarema Stępowski leczył zdobytą" podczas okupacji gruźlicę. Był to Gustaw Holoubek.
- Tak ładnie mówił. Pomyślałem sobie: ja też tak potrafię!
- Leżał na tapczanie przykryty kocem po czubek nosa. - Gustaw Holoubek wspomina pierwsze spotkanie we wspólnym pokoju. - Szybko się zaprzyjaźniliśmy. Ja byłem wówczas fanatycznie rozpalony szkołą aktorską.
Wydawało mi się, Że nie można się nazywać Stępowski i nie być aktorem. Jarema miał fantastyczne poczucie humoru i właśnie aktorską wyobraźnię. Cieszę się, że go przekonałem. Czas pokazał, że miałem rację.
Według Zelwerowicza dobry aktor powinien wcielać się w różne osobowości, wyzbywając się wstydu i nieśmiałości. Chcąc od razu wcielić w życie profesorską maksymę, Stępowski z kolegą z roku przebrali się któregoś dnia za włóczęgów-muzykantów i z harmonią wsiedli do tramwaju, którym Zelwerowicz wracał do domu. Pijackimi głosami zaczęli śpiewać partyzanckie piosenki, a po skończonym "recitalu" obeszli tramwaj z kapeluszem. Zelwerowicz spojrzał groźnie, ale bez mrugnięcia okiem wrzucił do kapelusza sto złotych. Następnego dnia po tym wygłupie były normalne zajęcia. Po dłuższej chwili złowrogiego milczenia profesor przemówił: Widziałem wczoraj w tramwaju dwóch baranów grających na harmonii. Jak myślicie, kto z was mógł wpaść  na taki idiotyczny pomysł?!... Trzeba powiedzieć jednak, Że zrobili to bardzo dobrze.
- O nas, swoich studentów dbał dosłownie jak ojciec, regularnie sprawdzał nawet, czy nie mamy dziurawych butów. - Kiedy Stępowski złamał nogę na nartach i dwa tygodnie spóźnił się na zajęcia, przez następne dwa Zelwerowicz go nie zauważał.
- Byłem zupełnie skołowany... Kiedy się do niego zwracałem, mijał mnie jak powietrze. Wreszcie któregoś dnia woźna Bobulina wpadła na zajęcia: "Jarema do Starego!" Po kilkakrotnym pukaniu bez odzewu, nieśmiało otworzyłem drzwi ogromnego gabinetu. "Zelwer" siedział za biurkiem. Kuśtykając o kulach, stanąłem przed nim. Cisza, bez reakcji... Minęło chyba z pięć minut, kiedy wreszcie mnie zobaczył.
- Gdzie delikwent złamał nogę?
- O tutaj, panie profesorze - pokazałem gips pod kolanem.
- Idiota! Nie pytam, gdzie złamał nogę, tylko, gdzie złamał nogę?
Zgłupiałem! - No, tu właśnie! - znów pokazuję.
- Pytam, gdzie złamał nogę?
- W Zakopanem.
- Długów dużo narobił? - Ń nie czekając na odpowiedź sięgnął do portfela. Łzy stanęły mi w oczach. Złapałem go za rękę, chyba chciałem go w nią pocałować. Wyrwał mi gwałtownie...
- Niech nie robi żadnych takich rzeczy, bo go uderzę! Paszoł won!!!
Na honorowym miejscu w mieszkaniu Stępowskiego wisi dziś dedykacja na programie do sztuki "Pan Inspektor przyszedł" wystawianej w Warszawie w 1948 roku: "Mojemu przyszłemu koledze. Panu Jaremie Junoszy Stępowskiemu, spadkobiercy wielkiego imienia i godnemu kandydatowi do grona ludzi teatru ten arkusik naszego Życia podpisuje oddany Zelwerowicz".
W szufladzie nocnego stolika Jarema Stępowski trzyma inny dokument. Z datą o rok późniejszą, informujący o tym, Że po drugim roku szkoły został wyrzucony za "wady wymowy" i "niewłaściwy stosunek do szkoły". Na nim również widnieje podpis Zelwerowicza.
- Sprawa wynikła stąd, Że Szyfman miał wystawiał w Teatrze Polskim "Dziady" i cała szkoła miała w nich statystować. Bardzośmy się tym uradowali, bowiem Żyliśmy wówczas bardzo biednie, a tu kroiły się pieniądze. Niektórzy koledzy na to konto już się nawet zadłużyli. Ale zastępca Zelwerowicza, Jan Kreczmar, postanowił, Że studenci nie mogą dostać tych pieniędzy ot tak, po prostu, do ręki, Że muszą zostać przeznaczone na jakiś cel. Postanowiliśmy zaprotestować a ja zostałem wydelegowany do negocjacji. Próbowałem przekonać Kreczmara, ale się uparł. "Studenci nie mogą zarabiać, w głowach wam się poprzewraca!"
Zdenerwował mnie, a pysk po okupacji miałem przecież niewyparzony, więc  wygarnąłem: "Pan ma pensję w teatrze i w szkole, zarabia pan w radiu, Żona też ma pensję. Komu tu się w głowie przewraca?".
Niedługo potem właśnie okazało się, Że mam "wady wymowy".
Na dokumencie widnieje jednak podpis Zelwerowicza?...
- Podpisała to jego Żona, która w jego imieniu podpisywała wszystko, nie patrząc nawet, co to jest. On już był wtedy stary i schorowany. Niewiele miał do powiedzenia. Odegrałem się na nim - a jakże! Po chamsku! Już bez promocji na trzeci rok, pojechałem na szkolny obóz. Spóźniam się na śniadanie, wszyscy czekają. Zelwerowicz wymownie patrzy na zegarek i mówi: "Delikwent spóźnił się pięć minut". Ja na to bezczelnie: Jaki delikwent? Pan już nie jest moim dyrektorem. Pokazałem ten świstek. A on - zamiast dać mi kopa w tyłek i wyrzucić na zbitą mordę - spuścił oczy. Już po jego śmierci, poszedłem na grób, by go za tamten numer przeprosić.
Występował w teatrach w Świdnicy, Białymstoku, Łodzi. W Białymstoku, wówczas - początku lat pięćdziesiątych - reżyserowali Axer, Warnecki, Daczyński, Borowski. Tam zagrał swoją najlepszą rolę dramatyczną: Jana Kazimierza w "Mazepie". W łódzkim Teatrze Satyryków - "sztuki rozśmieszania" uczył się od Jadwigi Andrzejewskiej. W kilku filmach -
Pożegnaniach", "Godzinach nadziei", "Deszczowym lipcu" - zagrał role
wcale nie komediowe.
Przyznaje się również do "Lenina w Polsce".
- Na szczęście to był tylko epizod. Zagrałem tam fotografa.
Zapamiętany został m.in. jako zbieracz "suchego chleba dla konia" w serialu
"Wojna domowa".
- Któregoś dnia z poczty przynieśli mi wielką pakę, tak ze dwadzieścia
kilogramów.
Nadawcą okazał się Wiesław Michnikowski.
- Dowiedziałem się z telewizji, Że Jarek zbiera suchy chleb, więc co mogłem, to mu po starej znajomości posłałem - Śmieje się Wiesław Michnikowski. – A znamy się jeszcze z Teatru Młodej Warszawy. Cenię go bardzo jako przyjaciela i aktora, szczególnie za odtwarzanie folkloru dawnej Warszawy. Piosenki warszawskiego folkloru zaczął śpiewać pod wpływem Stanisława Grzesiuka, z którym chcieli otworzyć Kabaret Starej Warszawy. Poznali się w "Podwieczorku przy mikrofonie", gdzie Stępowski mówił Wiechowskie monologi. Niestety, przedwczesna śmierć Grzesiuka udaremniła wspólne plany. Wtedy szef "Podwieczorku..." Roman Sadowski zaproponował mu śpiewanie piosenek warszawskich przedmieść.
Śpiewanie traktował amatorsko i jako "amator" dorobił się dwóch złotych płyt.
Popularność wzbudziła kontrowersje. Gdy w Kabarecie Starszych Panów stworzył postać odrażającego draba", nie wywołało to większych emocji. Potem okazało się, Że uprawia piosenkarską tandetę, pozuje na kolesia spod budki z piwem i jest odpowiedzialny za rozwój chamstwa i chuligaństwa.
- Na tej zasadzie można by oskarżyć o to samo Wiecha - oburza się Wiesław Michnikowski. - Znam kilka programów telewizyjnych i osób, które skuteczniej propagują chamstwo.
- Odrażający drab" był napisany dla Wiesława Gołasa i on to zaśpiewał po raz pierwszy. - Jeremi Przybora wspomina, Że Stępowski wszedł na zastępstwo, ponieważ Gołas był wówczas bardzo rozrywany przez film.
- Cenię go szczególnie za wykonanie piosenki "Zimy Żal" - tej samej, która dała później tytuł całemu widowisku Magdy Umer - która była w zupełnie innym stylu. Ponadto zagrał kilka zabawnych epizodów w filmie "Upał". To chyba już ostatni piosenkarz warszawskiego folkloru.
Ryszard Marek Groński, cytując w "Szpilkach" fragmenty tekstów piosenek, nazwał Stępowskiego "ideologiem taniego zbawienia i umysłowej samowystarczalności".
- Nawiązanie do estetyki nożowniczej wydało mi się po prostu przesadą. - Ryszard Marek Groński twierdzi, Że "knajacka podkultura" była celowo propagowana przez świeżo nastałą ekipę gierkowską. - To był „ożywczy", "ozdrowieńczy" nurt specyficznie pojmowanej "kultury ludowej", skierowany przeciwko zwykłej kulturze: studenckiej, żywej, kabaretowej estradowej. Nie Żadne Przybory... Starsi Panowie czy Egida, tylko właśnie taka granda. Oszalały populizm miał być odpowiedzią na inteligencką rozrywkę. Dobry aktor stał się nieświadomie sztandarem w brudnych rękach.
W napisanym wówczas tekście Grońskiego nie było z kolei kilku nazwisk: Nie podaję nazwisk autorów cytowanych tekstów. Nierzadko są to autorzy utalentowani i fachowi. Dlaczego więc tak piszą? Sytuacja się odwróciła. To nie oni stwarzają Stępowskiego. To on ich stwarza. Dziś Ryszard Marek Groński nie chce publicznie rozwijać tego stwierdzenia. Autorami piosenek Jaremy Stępowskiego byli m.in. Agnieszka Osiecka ("Księżyc frajer"), Wojciech Młynarski ("Statek do Młocin", "Bomba w górę") i Jerzy Ficowski ("Szlifierz warszawski"). - Zarzuty Grońskiego uważam za absurdalne - mówi Jerzy Ficowski, który pisząc "dla chleba" tekst "Szlifierza..." nie wiedział jeszcze, Że wykonawcą piosenki będzie Stępowski. - To tak, jakby powiedzieć, Że Leopold Tyrmand publikując "Złego" promował stołeczny półświatek kryminalny. Ówczesne piosenki Ireny Santor, Sławy Przybylskiej, Jerzego Połomskiego czy właśnie Jaremy Stępowskiego były zjawiskiem kultury masowej, leciutkiej muzy, która zawsze jest potrzebna, a nie orężem walki o rząd dusz. Przypominały warszawskie sentymenty. Dlatego realizując kilka lat temu w telewizji program "Piosenki starego podwórka" bez wahania zaprosiłem doń Jaremę  Stępowskiego. Jedyna pretensja, jaką mogę do niego żywię, dotyczy jego kresowej wymowy głoski "eł".  W 1971 roku, kiedy jury festiwalu opolskiego chciało przyznać nagrodę "Szpilek" Stępowskiemu "za dobry gust w doborze repertuaru", redakcja satyrycznego tygodnika uznała to za horrendalne, wycofała nagrodę i poza konkursem przyznała ją Tadeuszowi Chyle. W tym samym czasie w opolskiej restauracji "Hotelowej" specjalnością zakładu był "Kurczak a’la Jarema Stępowski" z młodymi kartofelkami, pieczarkami z patelni i sałatką z
pomidorów za niecałe 47 złotych. Jednych gorszył, innych wzruszał. - Po występie w Londynie przyszedł starszy pan, marynarz na emigracji:
"Musi pan przyjść do mojego pubu. Tam co prawda siedzą sami Anglicy, ale oni w kółko słuchają pańskiej "Rudej Mańki", którą mam w szafie grającej. Musiałem im ją przetłumaczyć... Jak się dziś dowiedzieli, Że pan jest w Londynie, kazali mi nie wracać bez pana".
W Podkowie Leśnej Śpiewał "Cyrk na Ordynackiej".  - Podchodzi do mnie starzec o posturze Podbipięty i zaczyna płakać: "Pan Śpiewał o Garkowience, który walczył z Czarną Maską. To ja byłem Czarną  Maską..."
Miał też kłopoty innej natury.
U Prymasa Stefana Wyszyńskiego
- Przyczyną było zaproszenie na Śniadanie opłatkowe do prymasa Stefana Wyszyńskiego w 1973 roku. Sprawiła to Krysia Królikiewicz. Mówiłem tam jakiś wiechowski monolog. W jakiś czas potem naskoczył na mnie niespodziewanie sekretarz wolskiej organizacji partyjnej, gdzie jako "Chłopak z Woli" Stępowski często śpiewał w fabrykach.
- Po coście tam chodzili?
- Bo mnie zaprosił książę Kościoła. U was, na zaproszenie robotników Waryńskiego, też występowałem za darmo.
- Ale to jest przecież nasz wróg.
- Może wasz, ale nie mój!... - powiedziałem.
- Ksiądz prymas bardzo lubił folklor warszawski. - Krystyna Królikiewicz, aktorka i mama Cezarego Harasimowicza pamięta, Że zaprosiła Stępowskiego na osobistą prośbę kardynała Wyszyńskiego. - Podczas jego występu zaśmiewał się do łez. Od tego śniadania Jarek był już stałym gościem spotkań prymasa z ludźmi kultury. Cenię go bardzo za koleżeństwo, szczerość i absolutnie bezinteresowną przyjaźń.
- Uważam, że dobrze robi to, co robi. - Edward Dziewoński wspomina, jak namówił Stępowskiego w 1974 roku do wspólnego występu w komedii "Para =nie para" Neila Simona w warszawskim Teatrze Nowym. - Nie śpiewał, wrócił do swojego zasadniczego zawodu i wywiązał się z zadania znakomicie. Co nie znaczy, Że nie lubię jego piosenek. Broń Boże! Nie mam żadnych zastrzeżeń.
Szwankujące zdrowie zmusza dziś Jaremę Stępowskiego do korzystania z uroków zasłużonej emerytury. Występuje rzadko. Nie zabrał się jeszcze za pisanie wspomnień, choć byłoby o czym czytać. Niedawne obchody rocznicy wydarzeń marcowych przypomniały mu inny epizod. W 1967 roku wspólnie z Lidią Korsakówną, Haliną Kunicką i Kazimierzem Brusikiewiczem, występował w Izraelu.
- Czuło się już w powietrzu wojnę, była mobilizacja, w gazetach były apele do obcokrajowców, aby jak najszybciej opuszczali Izrael, a my nie mieliśmy biletów powrotnych na samolot. Co znalazło swoje odbicie w kolejnych tytułach: wszyscy nas opuszczają, a polski teatr gra dalej.
Ostatni występ szczególnie wbił mu się w pamięć.
- Widownia wypełniona była młodymi ludźmi w mundurach. Kiedy tylko odśpiewaliśmy prolog, oni nam przerwali wstając i skandując po polsku: "Niech Żyje Polska! Niech Żyje polski teatr!"
Następnego dnia dostaliśmy bilety. Kiedy oddawaliśmy paszporty, w Pagarcie nakazano nam zapomnieć, że byliśmy na występach w Izraelu.
- Żadnych wywiadów, morda w kubeł!
Na współczesny polski teatr uczeń Zelwerowicza patrzy dosyć krytycznie.
- Albo ja już jestem zupełnie głuchy ze starości, albo ci dzisiejsi aktorzy nie potrafią wyraźnie mówić. U Zelwerowicza, któremu wcale nie zależało, by szkoła była koniecznie „wyższa", a jego pensja profesorska, nie dostawało się tytułu "magistra dusz ludzkich". Aktor miał być dla publiczności, a nie odwrotnie.



2 komentarze:

  1. Bardzo ciekawy tekst o Mistrzu Sztuki Aktorskiej jakich dziś nie ma. Ludzi mówiących gawrą to jeszcze by się znalazło, ale nie interpretatorów. Przynajmniej w publicznym obiegu nie spotkałem się z kimś takim. Kultura padła na pysk przez ostatnie 25 lat. Dobrze że zostały archiwalne nagrania ze Stempowskim i paroma innymi wybitnymi aktorami. Przynajmniej można sobie wyobrazić jak wygląda artysta z osobowością, a nie zastraszony pajac który "zagra" wszystko chociaż i tak nie potrafi.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kilka dni temu kupiłem w Żywcu za 5 zł płytę J.S. z piosenkami chłopaka z Woli. Słucham z przyjemnością. Jako ciekawostka dodam że w jednym odcinku serialu "Stawka większa niż życie" na półce stoi płyta Pana Jaremy co nie pasuje ani do miejsca ani czasu rozgrywającego się odcinka. https://www.instagram.com/p/BEpwc96O2V1/

    OdpowiedzUsuń