Cieszę się z Adama Małysza, którego ambicją jest skakać jak najdalej. Powtarza to na tyle często, że zaczynam wierzyć, iż w tym jest metoda. Piszę to jako emerytowany kibic piłkarski, wychowany na, słusznie zapomnianej bo kompletnie dziś oderwanej od życia, powieści Adama Bahdaja „Do przerwy 0:1” Zrezygnowałem z kibicowania piłce już dawno, w czasach gdy wejście na zwykły stadion klubowy dopiero zaczynało grozić śmiercią, lub kalectwem. Nie, żebym się przestraszył, poczułem się tylko nieco robiony w konia. Oto bowiem zdarzało się, że drużyna moja ulubiona dochrapywała się udziału w Europejskich Pucharach, imprezach międzynarodowych i prestiżowych, zdominowanych przez zespoły z wrogich nam wówczas krajów kapitalistycznych. Cieszyłem się, że na zapyziałym stadionie mojego klubu, na mojej szarej, peerelowskiej murawie zobaczę na własne oczy najlepszych piłkarzy Europy, znanych mi dotąd jedynie z rzadkich czarno białych transmisji telewizyjnych. Rychło okazywało się jednak, że w swej radości jestem dziwnie osamotniony, mimo iż futbol zawsze wydawał¸ mi się grą kolektywną. Oto tuż przed losowaniem par pucharowych docierały do mnie - przez prasę, radio i telewizję - życzenia naszych trenerów i piłkarzy. A życzyli oni sobie tego mianowicie, by ich przeciwnikiem została jakaś drużyna mało znana, peryferyjna, bez żadnych broń Boże! gwiazd, najlepiej amatorska, jeszcze lepiej z nogami w gipsie. „Jak trafimy na byle kogo, to może przejdziemy do następnej rundy” - zarzekali się szkoleniowcy i działacze, a wtórowali im piłkarze. Życzenia te powtarzały się przed każdym losowaniem. Po losowaniu natomiast - jeśli przeciwnikiem okazał się np. Manchester United - czytało się i słyszało żale i pomstowania na garbaty los, lub - gdy tenże los wyznaczał im np. Florianę La Valetta lub Vikingur Reykiawik - wyraźne westchnienia ulgi. Przyznam, że te deklaracje chęci dołożenia słabszemu brzmiały w moich, wychowanych na Bahdaju uszach, nie tyle sportowo, co cwaniacko. Nie chcę tu i teraz przypominać nazwisk tych wszystkich ambitnych szkoleniowców i zawodników, kto ciekaw, bez większego trudu znajdzie ich w rocznikach gazet, cierpliwsi zaś mogą poczekać do najbliższych losowań. Bo mimo rewolucyjnych zmian ustrojowych, w tej kwestii akurat niewiele się zmieniło (Ubyło może tylko w Europie drużyn uchodzących za zdecydowanie słabe). W tym trwającym od wielu już lat koncercie byle jakich życzeń niewątpliwie też jest jakaś metoda, o czym świadczy liczba zdobytych przez polskie drużyny piłkarskie, prestiżowych klubowych Pucharów Europejskich. Równa, przypomnę, zeru! Dlatego z przyjemnością słucham Małysza, zdobywcy Pucharu Świata gdy mówi, że chce skoczyć jak najdalej, a nie żeby Schmitta czy Goldbergera pokręciło.
ps. Tekst ten napisałem przeszło 10 lat temu, ale nie doczekał się wówczas publikacji. Dziś gdy Adam Małysz kończy skakanie myślę, że mogę mu w ten sposób wyrazić swoją prywatną wdzięczność
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz