W SŁOWIE "BLOG" SŁYCHAĆ WYRAŹNIE SZUM LANIA WODY. JEDNAK BEZ WODY NIE BYŁOBY ŻYCIA NA ZIEMI...

Trudno powiedzieć, że...

życie domagało się powstania tej książki. Chyba życie rozwiązłe autora, który problematycznym z niej dochodem pragnąłby uregulować swoje lekkomyślne długi
(Stefan Wiechecki "Znakiem tego")

piątek, 1 kwietnia 2011

Kazanie w cechowni


Jedną z piękniejszych scen w polskim filmie jest ta w cechowni katowickiej kopalni Wujek. Do strajkujących przeciwko wprowadzeniu stanu wojennego górników, kazanie wygłasza ich Proboszcz. „Śmierć jak kromka chleba”, opowiada o kopalni "Wujek" w grudniu 1981 roku.
- Kazanie nie jest prawdziwe, natomiast autentyczne są dwa elementy, na których oparł swoją homilię ksiądz Henryk Bolczyk, górniczy kapelan – mówi Kazimierz Kutz, scenarzysta i reżyser filmu. - Ksiądz Bolczyk jako Ślązak, plebejusz, był ze swoimi górnikami bardzo związany. Miał z nimi głęboki duszpasterski kontakt i był dla nich autorytetem. Oni go potrzebowali jako człowieka do zrozumienia świata. Tłumaczył im Biblię na ich codzienny życiowy język. Do małego drewnianego, siedemnastowiecznego kościółka świętego Michała górnicze rodziny przychodziły na nabożeństwa, mijając w parku po drodze wille śląskich dygnitarzy: Grudnia, Gierka, Szydlaka. Kopalnia przez lata rozrastała się, załoga się powiększała, wybudowano więc obok niej olbrzymie osiedle mieszkaniowe. Oczywiście bez kościoła. Ksiądz wspólnie z górnikami zaczął walczyć o budowę nowej świątyni. Kiedy niespodziewanie w nocy z soboty na niedzielę wprowadzono stan wojenny, górnicy podjęli strajk. Ale ponieważ mieli głęboko zakorzeniony nawyk, potrzebę uczestniczenia w niedzielnej mszy świętej, udali się więc do swego proboszcza z prośbą, by odprawił ją w kopalni. To jest normalna ludzka potrzeba obrzędu. Przyszli do niego rano – jego ludzie - i on miał wielki problem sprostania wobec tych nich i Boga. Jako człowiek się po prostu bał nowej, groźnej sytuacji, jako kapłan nie bardzo wiedział co ma tym swoim górnikom powiedzieć. Nie mógł ich przecież namawiać do agresji. To był jego wielki problem kapłański i chrześcijański. Patent na agresję miała druga strona. Nikt mu nie mógł pomóc. Ówczesny biskup śląski Herbert Bednorz - mądry i ciekawy człowiek, też pochodzący z proletariatu - do którego się udał po radę, spojrzał mu w oczy i powiedział: „synku, to jest twoja sprawa. Dlatego, że proboszcz to jest proboszcz - on rządzi”. Pomodliwszy się więc i porozmawiawszy z Bogiem w tym swoim małym kościółku, poszedł do kopalni. Opowiadał mi, że był tak przerażony, że przez całą drogę prosił Boga aby mu pomógł. Kiedy wszedł do cechowni to zauważył dwa duże napisy: „Zachowaj czystość!” i: „Nie pal!” I właśnie z tych zwykłych dwóch haseł BHP wywiódł przejmujące kazanie którego praktyczne przesłanie brzmiało: Nie dopuść do siebie nienawiści, pielęgnuj wewnętrzną potrzebę wolności.
Wkrótce po krwawym stłumieniu strajku, komunistyczne władze wydały zezwolenie na budowę kościoła, chcąc, tradycyjnie już niejako, przekupstwem zatrzeć w ludzkiej pamięci o tragedii. Odważny proboszcz zachował więc twarz wobec swoich parafian, być może po części właśnie za sprawą zwykłego hasła wzywającego do niepalenia.

Fragment wciąż nieukończonej książki o bezprecedensowej akcji profesora Witolda Zatońskiego "Rzuć palenie razem z nami". (Opowieść Kazimierza Kutza z sierpnia 2003 roku).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz